IMG_1724

Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma

Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma – jak nie ma biegów na asfalcie to trzeba spróbować tartanu. COVID19 dalej ogranicza biegaczy do maksimum, uniemożliwiając starty w zawodach na asfalcie. Ale przychodzi coś takiego jak Warsaw Track Cup czyli mityng lekkoatletyczny dla każdego, którego organizatorem jest Mariusz Giżyński. Cztery dystanse do wyboru 1000m, 1500m, 3000m i 5000m. Ja tym razem wybrałem 1500m. A dlaczego? Już Wam wyjaśniam. Powód jest banalny. Nie lubię się kręcić w kółko jak chomik na wysokich obrotach. Nie trenowałem LEKKIEJ więc dla mnie im szybciej i krócej na tartanie tym lepiej. No dobra czas wrócić do samego mityngu. Przed startem obowiązkowa rozgrzewka 2 km rozruchu, trochę ćwiczeń sprawnościowych i można się pakować do swojej serii czyli drugiej tury startowej. Jeżeli chodzi o samo przygotowanie to organizacja pierwsza klasa. Trzy serie na dystansie 1500 m w zależności od stopnia zaawansowania z zachowaniem reżimu sanitarnego. Sędzia woła zawodników i odczytuje numery startowe a ja próbuję ułożyć sobie w głowie jakąś taktykę na bieg i za chwile dociera do mnie – Wariat jaka taktyka? Co ty chcesz zrobić? Tu się zapierdziela na MAXA, tu nie ma żadnej taktyki. Ogień z Dupy i do przodu. To jest twoja taktyka. Na linii startu podchodzi do mnie dziewczyna i się pyta jaką mam strategię na bieg, bo by się chciała przykleić. Na co ja do niej, że nie wiem i nie mam żadnego celu poza pójściem na maxa. Do tego to dopiero mój drugi start na tym dystansie. Chwila namysłu, ustawienie się na linii startu, sygnał startera i ogień. Pierwsze metry a ja się ustawiłem za trzema chłopakami i tak biegliśmy przez pierwsze 1,5 okrążenia. Biegniemy, a ja sobie tak myślę… Czy my się wybraliśmy na spacer czy na bieg? Na kolejnych metrach zaczęliśmy we czterech przyśpieszać. Mimo że po 1 km moi rywale zaczęli mi odchodzić to dalej próbowałem dotrzymać im kroku. Zero patrzenia na zegarek. Po prostu przed siebie. Zero kalkulacji. Oby do przodu. Walka zaczęła sie na ostatnich 400 metrach kiedy pierwsza trójka zaczęła mocno odbijać się ode mnie. Na 250 m przed linią mety wyprzedził mnie koleś. No nie..spadłem na 5 pozycję. 200 m przed metą – różnica pomiędzy nami wyniosła jakieś 15m, 100 m do mety a ja dalej za nim. I tu włączyła się lampka. W pierwszej trójce nie będę, ale przecież tanio skóry nie sprzedam. Zaczęła się walka o każdy metr, o każdy centymetr, o każdą stopę. 50 metrów przed metą a między nami 10 metrów różnicy. W głowie tylko słyszę Wariat! Wariat! Wariat! Ogień! Dasz radę! Przekraczam metę jako 4 zawodnik. Udało się! Jest to co chciałem. Dosłownie o centymetry, ale cel jest osiągnięty. I to nawet podwójnie bo mam nowe PB – 5:06:24 – poprawione o 8 sekund. To było niesamowite uczucie dać z siebie wszystko na ostatnich metrach i walka z samym sobą o cel, który postawiłem sam sobie. Walka do samego końca. A ludzie dopingujący to jest coś niesamowitego. Dają POWERA. Chyba polubię się z tartanem na krótkich dystansach. A na pewno we wrześniu wystartuję w następnej edycji Warsaw Track Cup, bo to naprawdę fajna impreza.

Tags: No tags

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola oznaczone są *